16 sie 2020

dwunasty post pt. od fascynacji po emigrację, czyli Ada w Hiszpanii

Cześć! Niespodzianka! Dzisiejszym wpisem rozpoczynam serię postów o Hiszpanii. Mamy sierpień, pełnię lata i naszła mnie ochota by podzielić się z Wami przemyśleniami o miejscu, które fascynuje mnie od dawna. W Alicante mieszkam od trzech lat, ale sympatia do tego kraju narodziła się u mnie dużo wcześniej. Dzisiaj chciałabym Wam opisać jak to się zaczęło i kiedy dokładnie w moim życiu pojawiła się Hiszpania. Zapraszam!


"Winną" w tej sprawie jest moja siostra :) To ona pierwsza zakochała się w tym miejscu, a ja - jej młodsza wersja chłonęłam jak gąbka cały entuzjazm, który najpierw przynosiła do domu ze studiów, z zajęć języka hiszpańskiego, a później przywoziła z wycieczek po Costa Brava. To także Madzi zawdzięczam pierwszą wizytę w Hiszpanii. Był rok 2001, mam jedenaście lat i sama jadę autokarem do Barcelony, odwiedzić Magdę, która pracuje tam jako au pair, opiekując się dwójką dzieci w hiszpańskiej rodzinie. Pamiętam ten moment, kiedy Madzia zadzwoniła do rodziców, żeby powiedzieć, że mogę do niej przyjechać na wakacje. Oprócz zaproszenia hiszpańskiej rodzinki, znalazło się dla mnie także wolne miejsce w autokarze, którego kierowcą był znajomy Magdy. Błagałam rodziców, żeby się zgodzili, wtedy nie bałam się niczego i marzyłam o tym by móc znaleźć się w Barcelonie. Udało się ich przekonać, a więc na drugi dzień, a dokładniej w nocy, ubrana w dres marki Adidas na zielonogórskiej stacji benzynowej Aral wsiadłam do autokaru do Hiszpanii! Podróż okazała się być... tragiczna. Z emocji i ze zmęczenia całą noc spędziłam w autokarowej toalecie, puszczając pawia, jeden za drugim. No pięknie! Na miejscu tego kierowcy strzeliłabym sobie w łeb. Ale on i jego córka opiekowali się mną dzielnie przez całą podróż i jakoś dojechałam do celu. W ogóle z perspektywy czasu tak się zastanawiam, czy ja moje własne dziecko puściłabym w taką drogę. Kiedy pytam o to moją mamę, mówi, że tak bardzo chciałam jechać, że nie mieli sumienia powiedzieć mi - nie -, widząc moje szczęście. Kiedy już wysiadłam z autokaru byłam bardzo szczęśliwa. Ten wyjazd był dla mnie niesamowitą przygodą. Mieszkałyśmy w wakacyjnym domu tej rodziny na Costa Brava, przy samej plaży, jeździłyśmy do Barcelony na zwiedzanie i zakupy, bawiłam się z podopiecznymi mojej siostry i taki to był mój pierwszy kontakt z tym krajem, który bardzo mi się spodobał. 



Kilka lat później Magda dostaje pracę rezydentki na Majorce, za nią ciągnę się ja - jej ogon! Dzieje się to w roku 2004, mam wtedy już 14 lat i lecę po raz pierwszy samolotem z córką znajomej mojego taty, którą poznaję na lotnisku, hahaha, czyli jakby znowu sama! Tym razem nie jestem już taka odważna i przez pierwsze minuty lotu bardzo się boję i już wtedy zastanawiam się jak wrócę do domu, bo do samolotu na pewno nie wsiądę. Oczywiście, że wróciłam samolotem i to zupełnie sama, polubiłam nawet latać i latałam na wyspę co roku. Jeździłam z siostrą do pracy: na wycieczki po wyspie, na lotnisko po turystów, a nawet na spotkania informacyjne w hotelu z klientami. To wtedy zaczynam coś tam łapać z hiszpańskiego i zakochuję się w tej kulturze. 


Po maturze, w roku 2009 chciałam złożyć papiery na filologię hiszpańską. Hiszpania i hiszpański stały się już wtedy moją pasją. Namiętnie słuchałam Manu Chao, la Pegatina, Che Sudaka i jeszcze kilku innych hiszpańskich zespołów. Interesowała mnie także historia i literatura, i w ogóle wszystko co z Hiszpanią związane. Niestety niekażdy w moim roczniku miał łatwo z dostaniem się na wymarzony kierunek, kandydatów na studia było bardzo dużo, a liczba miejsc ograniczona. Na iberystykę w Poznaniu były dość trudne egzaminy wstępne z hiszpańskiego, który wtedy niby już rozumiałam i coś tam umiałam powiedzieć, ale nie miałam pojęcia o gramatyce i cóż spanikowałam, i jak się domyślacie nie złożyłam dokumentów. Uważałam, że nie mam szans, poza tym nie chciałam, żeby przepadły pieniądze, które trzeba było uiścić w ramach opłat rekrutacyjnych. Poszłam więc tam gdzie miałam pewność, że mnie wezmą, pocieszona faktem, że była możliwość wyboru lektoratu z języka hiszpańskiego. Później okazało się, że lektorat miałam tylko przez rok i na dodatek z panią z Ameryki Południowej o "pięknym" latynoskim akcencie. Mój (wtedy) przyszły szwagier - Jorge robił sobie jaja z wymowy jaką przynosiłam z tamtych zajęć. No cóż było zabawnie, to prawda. Za to w roku 2011 nadarzyła się okazja by wyjechać na Erasmusa do Walencji i jeden semestr zarządzania ukończyć na uniwersytecie na Costa Blanca. Marzyłam o takim wyjeździe od początku studiów i się zdecydowałam. Pomyślnie przeszłam całą skomplikowaną rekrutację. Dużo stresu i nerwów kosztowało mnie załatwienie wszystkich formalności, pozwoleń, podpisów, a kiedy już znalazłam się sama w Walencji szukając pokoju do wynajęcia, mówiąc bądź co bądź niezbyt płynnie po hiszpańsku, żałowałam swojej decyzji. Później było trochę lepiej, nowi ludzie, plaża, podróże... oczywiście do czasu sesji egzaminacyjnej. Chciałam nauczyć się biegle mówić w tym języku wybrałam więc wszystkie przedmioty po hiszpańsku, np. Finanse Przedsiębiorstw, Ekonometria, Zarządzanie zasobami ludzkimi. Nad książkami spędzałam godziny! Ale uważam, że było warto, bo to wtedy tak naprawdę zaczęłam mówić po hiszpańsku.



Po powrocie do Polski radziłam sobie już całkiem dobrze z tym językiem, dostałam nawet pracę w szkole językowej, przez całą magisterkę dawałam także prywatne lekcje i nawet zrobiłam certyfikat DELE. Później przyszły studia doktoranckie, staż na Uniwersytecie na Majorce i nieustająca fascynacja hiszpańskim kinem, kulturą, stylem życia. Kiedy tylko mogłam uciekałam do siostry na Majorkę i starałam się chłonąć hiszpańskość całą sobą. Na drugim roku doktoratu z Ekonomii dowiedziałam się, że w Szczecinie otwiera się nowy kierunek: iberystyka! Oczywiście, że zapisałam się na te studia, na początku byłam bardzo mocno wkręcona w temat i poznałam też fajnych ludzi z którymi do dzisiaj mam kontakt. Później kończyłam je trochę w bólach już tu na miejscu w Alicante, no ale udało się i tak z ekonomistki stałam się jeszcze filolożką. Po drodze dostałam także pracę w hiszpańskiej firmie jako tłumaczka i stało się coś czego w ogóle nie planowałam, czyli przeprowadzka do Hiszpanii, do Alicante. Moje życie zmieniło się o 360 stopni: nowe miasto, nowa praca, tym razem w liniach lotniczych, urządzanie nowego gniazdka, nowi ludzie na mojej drodze, w tym serdeczne osoby, dzięki którym się tu odnalazłam. Jak to w życiu bywa trafiają się też pasożyty i czarownice :) na szczęście mam się do kogo przytulić, kiedy jest mi źle w tym naszym Alicante. Myślę jednak, że emigracja to temat na kolejny post.


Na dzisiaj to tyle, taki jest początek mojej historii, od fascynacji Hiszpanią po emigrację i życie w tym kraju. Chciałabym kontynuować tę serię, ale potrzebuję Waszego odzewu i motywacji, brnąć w ten temat dalej, czy dać sobie spokój? Ktoś doczytał do końca? Dajcie proszę znać. 

Ściskam moich czytelników, do następnego napisania,
Ada

2 komentarze:

  1. Cześć Ada!
    Od miesięcy czekałam na Twoją historię, co tak naprawdę robisz w Hiszpanii.Wiedziałam, że rozpoczęłaś doktorat a później studia na iberystyce, więc przyszłość pisała się obiecująca. Jak Cię znalazłam na instagramie, zastanawiałam się czym teraz się zajmujesz. Zdjęcia, które publikujesz są przeurocze i kolorowe. Śledzę je codziennie, czytam wpisy. Mam namiastkę Hiszpanii i oczywiście Ciebie z rodziną.To Ty nauczyłaś mnie języka hiszpańskiego. Pamiętam pierwsze spotkanie, kiedy przyszłaś do mnie do domu, byłam zauroczona prawdziwą hiszpańską wymową, ponadto wyglądałaś jak Hiszpanka. Tobie zawdzięczam zdany egzamin DELE. Jakby kto pytał - zdawałyśmy razem, siedząc w tym samym pokoju. Później chwaliłam się, że zdawałam z moją nauczycielką. Było to pięć lat temu. Od tamtego momentu słuchałam podcasty, oglądałam programy,ale wiedza szybko uciekała, bo nie było kontaktu z żywym językiem. Tydzień temu wzięłam się za przeanalizowanie wszystkich materiałów od Ciebie, tłumaczeń zdań w każdym czasie. I tak w weekend przypomniałam sobie bardzo dużo, zaczęłam mówić do siebie po hiszpańsku, uważam że to dobra metoda, jak nie ma z kim gadać. Lubię oglądać madrilenos por el mundo, przy okazji poznaję świat. Uważam, że jak człowiek się nie kształci, traci swój cenny czas. I tak rok temu skończyłam 2-letnie podyplomowe studia specjalistyczne z tłumaczenia prawniczego na filologii angielskiej. Marzę o byciu tłumaczem, choć wiem, że w moim wieku to już niemożliwe. Każdą wolną chwilę coś tłumaczę dla siebie, korzystam z kursów online. Pracuję od 20 lat w tym samym miejscu i niestety mój zawód nie ma nic wspólnego z tłumaczeniem. Czasu jest niewiele, bo praca na etacie zajmuje większość dnia, a później obowiązki domowe i człowiek w zasadzie jest już zmęczony. Czasem tak myślę, a gdyby to wszystko rzucić i cały czas poświęcić na szkolenia się w tłumaczeniach. Z drugiej strony nigdy już nie zdobędę 20 lat doświadczenia w tłumaczeniach. To takie moje myśli, szkoda że wcześniej tego nie wiedziałam.
    Ada, serdecznie Ciebie pozdrawiam, nie piszę więcej, nie chcę Cię zanudzać.
    Renata Rafa
    mój adres renatarafa@wp.pl

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde pozostawione słówko.