3 gru 2019

szósty post pt. powroty z podróży małych i dużych

Powodów mojej nieobecności jest kilka i są to raczej smutne wydarzenia, dla których blog nie jest właściwym miejscem. Podzielę się zatem z Wami zdjęciami, które przywołują na myśl tylko miłe wspomnienia z ostatnich kilku miesięcy.


Zacznijmy od wakacji, które spędziłam wspólnie z mamą i tatą na Krecie. Była to w pewnym sensie podróż sentymentalna, ponieważ nasz ostatni wspólny urlop miał miejsce właśnie w Grecji, a było to osiemnaście lat temu. Tym razem to ja byłam organizatorką wyjazdu, rodzice zostawili mi wolną rękę jeśli chodzi o wybór atrakcji i miejsc wartych odwiedzenia. Celem tej podróży był przede wszystkim odpoczynek i słodkie lenistwo, na które w pełni zasłużyliśmy, dlatego udało nam się zobaczyć zaledwie skrawek wyspy. Na dobry początek wybraliśmy się w rejs na rajską lagunę Balos, po drodze zatrzymując się na niemal bezludnej wyspie Gramvousa. Spójrzcie tylko na ten kolor nieba i wody, on nigdy mi się nie znudzi, mimo, że na codzień w Hiszpanii towarzyszą mi podobne widoki (o czym będzie nieco dalej).



To była bardzo przyjemna wycieczka, kąpaliśmy się w lodowatej, ale za to krystalicznej wodzie na wyspie Gramvousa oraz w cieplutkiej lagunie Balos, opalaliśmy się na statku i po całym dniu wróciliśmy do hotelu bardzo zmęczeni, ale i też zadowoleni.



Kolejny nasz przystanek to Chania, urocze miasteczko, połączenie włoskiej Wenecji oraz arabskiej mediny. Zwłaszcza utkwił mi w pamięci bajkowy port i ponownie ten kolor nieba i wody. 






Trzecia atrakcja na którą się zdecydowaliśmy to wycieczka na plażę Elafonissi. Po drodze odwiedziliśmy m.in. kapliczkę wykutą w skale oraz klasztor, a po relaksie na plaży zatrzymaliśmy się także w greckiej winiarni. Wycieczka ta, jednak nie dla wszystkich była przyjemna... otóż dzień przed strasznie się rozchorowałam i miałam gorączkę tak wysoką jak nigdy w moim dorosłym życiu. Mimo to nie mogłam odpuścić sobie plażowania na różowym piasku. Pojechałam więc i strasznie się męczyłam. Najbardziej wykończył mnie ostatni punkt wyjazdu, czyli winiarnia. Zapach wina i widok ludzi degustujących różne trunki i smakołyki jeszcze bardziej przyprawiał mnie o gorączkowe mdłości. Kiedy doczołgaliśmy się po całym dniu do hotelu - zwyczajnie padłam. 



A skoro jesteśmy już przy hotelu to muszę przyznać, że trafiliśmy świetnie. Nasz obiekt znajdował się w malutkiej wiosce Gerani, przy samej plaży, wśród trzcin i z dala od ludzi i hałasu. Naprawdę można było się tam wyłączyć i zapomnieć o wszystkim. 





Podczas pobytu prowadziłam dziennik, w którym spisywałam wszystko to, co udało nam się zobaczyć. Nie brakuje w nim śmiesznych momentów, bazgrołów i bilecików z różnych miejsc. 




To był szybki, ale bardzo udany wyjazd, czego dowodem jest ten dziennik. Po powrocie do Alicante, nie było już czasu na dalsze zapiski i dalekie podróże, od razu ruszyłam do pracy. Jednakże w tzw. międzyczasie udało nam się odwiedzić kilka ciekawych miejsc: wyskoczyliśmy na kilka dni na Majorkę, popłynęliśmy na Tabarkę oraz zwiedziliśmy pobliskie miejscowości - Petrer i Lorkę. Można by rzec, że lato wykorzystane w 100 procentach!



Na Majorce spędziliśmy cztery dni. Było plażowanie, obowiązkowa wizyta w moim ukochanym miasteczku - Valldemossie, rodzinne wygłupy i zajadanie się majorkańską ensaimadą.








Tego lata udało nam się odwiedzić jeszcze jedną wyspę, a właściwie wysepkę - Tabarkę, która znajduje się godzinę drogi (tej morskiej) od Alicante i jest naprawdę mikrusich rozmiarów. Spędziliśmy tam jeden, niesamowicie uroczy dzień, mocząc się w krystalicznej wodzie. Spacerowaliśmy również wąskimi uliczkami Tabarki i odkryliśmy jej soczystą, zieloną stronę.




W dni wolne od pracy ruszyliśmy także na południe. Zupełnie przypadkowo znaleźliśmy się na zamku Petrer, a parę weekendów później w murcjańskiej miejscowości Lorka, która zachwyciła nas swoją architekturą i przepysznym jedzeniem. Jeśli będziecie kiedyś w Murcji to koniecznie odwiedźcie Lorkę, to niedocenione i artystycznie bogate miejsce. 





W październiku odwiedziła nas też cała moja rodzinka, łącznie z babcią na pokładzie. Jaki to był cudowny czas!!!


Już zbliżamy się ku końcowi... poznajcie jeszcze Ryjka!!! To króliczek rasy angora toy. Jest z nami od września. Uwielbia pieszczochy i łobuzować też :)


To teraz już tak, dotarliśmy do końca tego wpisu! W tym miesiącu bardzo chciałabym przygotować jeszcze jeden post, tym razem o świątecznych dekoracjach, których w naszym domu nie brakuje. Postawiłam sobie za cel, zamienić nasze mieszkanko w wioskę Świętego Mikołaja i chyba mi się udało! Także efekty do zobaczenia tutaj już wkrótce.

Do następnego napisania,
Ada

2 komentarze:

Dziękuję za każde pozostawione słówko.